Wydarzenie w ramach Święta Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku

 

Uroczyste posiedzenie Senatu z okazji nadania tytułów doktora honoris causa Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku Panu Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu i Panu prof. dr. Włodzimierzowi Nahornemu 

 

TRANSMISJA LIVE

 

Program:

  • Intrada Akademii Muzycznej (autor: Kamil Cieślik) – wejście Senatu i Laudatorów
  • Wprowadzenie sztandaru
  • Hymn państwowy
  • Przemówienie JM Rektora prof. dra hab. Ryszarda Minkiewicza
  • Intrada Akademii Muzycznej (autor: Kamil Cieślik) – wprowadzenie przez JM Rektora i Laudatorów doktorów honoris causa: Jana Ptaszyna Wróblewskiego i prof. dra Włodzimierza Nahornego 
  • Odczytanie przez prof. dra hab. Leszka Kułakowskiego laudacji na cześć Jana Ptaszyna Wróblewskiego 
  • Odczytanie przez JM Rektora Uchwały Senatu
  • Odczytanie treści dyplomu doktora honoris causa Jana Ptaszyna Wróblewskiego
  • Wręczenie nominacji doktora honoris causa Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu
  • Odczytanie przez prof. dra hab. Piotra Kusiewicza laudacji na cześć prof. dr. Włodzimierza Nahornego
  • Odczytanie przez JM Rektora Uchwały Senatu
  • Odczytanie treści dyplomu doktora honoris causa prof. dr. Włodzimierza Nahornego
  • Wręczenie nominacji doktora honoris causa Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku prof. dr. Włodzimierzowi Nahornemu 
  • Gaude Mater Polonia
  • Przemówienia zaproszonych gości oraz odczytanie listów gratulacyjnych
  • Wyprowadzenie sztandaru
  • Rozmowa z doktorami honoris causa prowadzona przez prof. dra hab. Leszka Kułakowskiego, prof. dra hab. Piotra Kusiewicza, prof. dra hab. Janusza Szroma
  • Wyjście Senatu i doktorów honoris causa

    przerwa

  • Muzyczny hommage à Jan Ptaszyn Wróblewski & Włodzimierz Nahorny

     

    J.P. Wróblewski – Smykałka
    J.P. Wróblewski – Pilnie potrzebna dobra wróżka
    W. Nahorny – Okruchy dzieciństwa
    W. Nahorny – Jej portret
    W. Nahorny – Autostrada do serca


    Wykonawcy:
    Joanna Knitter – wokal
    Szymon Kowalik – saksofon tenorowy
    Cezary Paciorek – fortepian
    Piotr Kułakowski – kontrabas
    Tomasz Sowiński – perkusja

     

  • Zakończenie uroczystości

OPRAWA MUZYCZNA:

Chóry Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku
pod dyr. Beaty Śnieg


Zespół instrumentów dętych blaszanych
pod dyr. Kamila Kruczkowskiego

PROWADZENIE:

Marta Goluch

Organizator:

Akademia Muzyczna im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku


JAN PTASZYN WRÓBLEWSKI

LAUDACJA


Doskonałość nigdy nie jest przypadkiem. Zawsze jest wynikiem wysokiej intencji, szczerego wysiłku i inteligentnego wykonania; reprezentuje mądry wybór wielu alternatyw – wybór, a nie przypadek determinuje Twoje przeznaczenie.
Arystoteles

 

Myślę, że aforyzm Arystotelesa jest być może nieuświadomionym mottem, regułą życiową Jana Ptaszyna Wróblewskiego: syntezy talentu, inteligencji, pasji, wyobraźni, twórczej wizji, tytanicznej pracy, doskonałości w Sztuce.

Jan Ptaszyn Wróblewski: saksofonista, kompozytor, aranżer, dyrygent, band lider, krytyk i redaktor muzyczny, nieoceniony propagator muzyki synkopowanej – to instytucja kultury w Polsce, niemająca precedensu we współczesnym świecie.

W rodzinie Wróblewskiego nie było tradycji muzycznych. Jego ojciec adwokat, piłsudczyk Stanisław Wróblewski nie życzył sobie by syn został muzykiem i czynił zabiegi, by tak się nie stało. Temu celowi miały służyć studia Jana na Wydziale Mechanizacji Rolnictwa Politechniki Poznańskiej, by zdobyć solidny fach, by młodemu Wróblewskiemu odechciało się artystycznych mrzonek. Jednak młody Jan porzuca studia rolnicze, by w pełni poświęcić się muzyce jazzowej. Jako nastolatek ukończył Średnią Szkołę Muzyczną w Kaliszu w klasie klarnetu i fortepianu. Zawodowe, niepewne życie muzyka rozpoczął w 1954 roku, gdzie w Poznaniu grywał w studenckich zespołach tanecznych, muzykując na klarnecie, bądź fortepianie.

Szczęśliwe, życiowe przypadki od zawsze towarzyszą Ptaszynowi. Otóż pewnej jesiennej nocy wsiadł do pociągu relacji Poznań-Warszawa i przegadał całą noc z jedynym pasażerem w przedziale, którym okazał się młody Krzysztof Komeda Trzciński. Tej nocy kształtował się zaczątek legendarnego sekstetu Krzysztofa Komedy z Ptaszynem na saksofonie. Czymże dzisiaj byłby polski jazz, gdyby nie doszło do tego historycznego spotkania dwóch wybitnych osobowości.

Na profesjonalnej scenie zadebiutował Ptaszyn w 1956 roku na kultowym Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie we wspomnianym sekstecie Krzysztofa Komedy. Ptaszyn brał udział w obydwu festiwalach w latach 1956-57 i tak wspomina ten czas:

Był w Polsce tłum ludzi rozentuzjazmowanych od góry do dołu, którzy jak się dowiedzieli, że jest festiwal jazzowy, postanowili zobaczyć, jak wygląda zakazany owoc. Tłum był niewyobrażalny. Nie tylko nie było miejsc na nocleg, nawet na plaży nie było miejsca do spania [...]

Szacowny Doktor współpracował z sekstetem Komedy, grając na klarnecie i saksofonie do roku 1957. Dla tego zespołu młody Ptak napisał swoje pierwsze, jazzowe kompozycje. Okres pracy z Komedą, był dla „młodego lwa jazzowego" twórczy i bardzo inspirujący, kształtował w istocie unikalny styl jazzowej wypowiedzi Artysty.

Rok 1958 jest punktem zwrotnym w karierze Ptaszyna. Do Polski przyjeżdża dyrektor legendarnego, największego, najważniejszego na świecie festiwalu jazzowego: Newport Jazz Festival, George Wein. Wraz z Marshallem Brownem – dyrygentem organizują przesłuchania polskich jazzmanów, by wyłonić jedynego muzyka z Polski do międzynarodowego big-bandu, który miał wystąpić na festiwalu w Newport. Wybrano Jana Ptaszyna Wróblewskiego. George Wein wybrał do International Newport Youth Band młodych, obiecujących muzyków, którzy wkrótce mieli stać się elitą europejskiego jazzu. Oprócz Ptaszyna orkiestrę tworzyli: Gabor lstvan Szabó z Węgier, Ronnie Ross z Anglii, Dusko Gojković z Jugosławii, Roger Guerin z Francji, Jose Manuel Magalhaes z Portugalii, Palle Bolvig z Danii, Albert Mangelsdorff z Niemiec Zachodnich, Erich Kleinschuster i Hans Salomon z Austrii, Bernt Rosengren ze Szwecji, Władimira Bas Fabache z Hiszpanii, Rudi Jacobs z Holandii, George Gruntz ze Szwajcarii, Gilberto Cuppini z Włoch, to była niewątpliwie europejska elita młodych jazzmanów. Ptaszyn był forpocztą, pierwszym polskim jazzmanem zza „żelaznej kurtyny”, który z tą orkiestrą akompaniował Louisowi Armstrongowi, od którego otrzymał autograf. Podczas pobytu w Ameryce chłonął wszystkimi zmysłami koncerty gwiazd big-bandów Maynarda Fergusona, czy Raba McConell'a, a nade wszystko kwintetu Milesa Davisa z młodziutkim Johnem Coltrane, Jimmy Cobbem, Paulem Chambersem.

Po powrocie do kraju Jan Ptaszyn Wróblewski współpracował z zespołem Jazz Believers, grupą Moderniści Andrzeja Kurylewicza, radiowym zespołem rozrywkowym Jerzego Mi liana, Swingstetem All Stars Jerzego Matuszkiewicza, a także z Poznańską Piętnastką Radiową kierowaną przez Zygmunta Mahlika, dla której napisał 200 aranżacji, głównie własnych kompozycji. Od 1958 roku prowadził jako lider własne zespoły: Kwintet Poznański (1958-59) z Jerzym Lechowskim, Jerzym Milianem, Stanisławem Zwierzchowskim, Janem Zylberem i Jerzym Grossmanem: Jazz Outsiders (1960-61), Polish Jazz Quartet (1963-66), Studio Jazzowe Polskiego Radia (1968-78), SPPT „Chałturnik” (1970-77).

Kamieniem milowym, flagowym nagraniem, „polskiej szkoły jazzu„, slavic kind of jazz, ważnym dokumentem w historii i rozwoju pionierskiego okresu w polskim jazzie było nagranie albumu „Polish Jazz Quartet” Jana Ptaszyna Wróblewskiego, w grudniu 1964 roku. Ptaszyn zrywa tutaj definitywnie z interpretowaniem amerykańskich standardów proponując własne kompozycje, autorską wizję muzyki,jazz made in Poland. Polish Jazz Quartet w składzie: Jan Ptaszyn Wróblewski – saksofon, kompozytor, lider, Wojciech Karolak – fortepian, Juliusz Sandecki – kontrabas, Andrzej Dąbrowski – perkusja; był prekursorem, formacją zwiastująca pojawienie się jazzu nowoczesnego, modernistycznego, czerpiącego inspiracje z polskiego folkloru i polskiej muzyki artystycznej.

Ptaszyn jawi się jako dojrzały lider, definiujący precyzyjnie stylistykę modern-jazzu według własnych, autononomicznych założeń. Wróblewski zaproponował doskonałe kompozycje jak: Złośnica, Przechadzka pustymi ulicami, Pola Elizejskie, dwunasta w nocy, Dedykowane jaskółce. Niebanalne aranżacje i perfekcja wykonawcza zjednują Mu zachwyt krytyków i uwielbienie fanów. Pojawienie się Polish Jazz Quartet było jak jazzowe tsunami. W tym szczęśliwym, twórczym momencie Modern Jazz Quartetu Ptaszyn sformułował swoiste credo, które w pełni zastosował przy nagraniu tej epokowej płyty.

Ideałem moim jest muzyka, która byłaby zaprzeczeniem schematu: temat-improwizacja bez żadnych założeń-temat. Utwór o ciekawej strukturze, oprawie, klimacie zainteresuje nie tylko jazzfanów, lecz i melomanów: standard improwizowany 'ad hoc' – rzadko. Pragnę, by słuchacz przychodził na koncert jazzowy po dzieło muzyczne, a nie wyłącznie po improwizację. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy każdyy utwór ma odrębny charakter i jest kompozycją łącznie z improwizacjami, a nie tylko pretekstem do improwizacji... W rękach świadomego swoich celów lidera aranżacja stanowi skuteczny środek podnoszenia walorów gry zespołu. Dla przykładu: w naszym „Polish Jazz Quartetecie” charakterem gry Karolaka, czy kogoś innego mogę dysponować jako środkiem kolorystycznym i rozłożyć siły na czterech solistów w ten sam sposób, jak z czterech barw malarz robi obraz [...] Nie będąc geniuszem instrumentu można uzyskać bardziej interesujące efekty, jeżeli grę podporządkuje się jasnej koncepcji, programowi, nie gasząc jednocześnie spontaniczności i słodkiej podświadomości jazzu [...] (Jerzy Radliński, Obywatel Jazz, PWM, Kraków 1967, s. 212-214).

Po sukcesach na festiwalu Juan les Pins we Francji, Polish Jazz Quartet koncertuje w Europie (Francji, Niemczech, Jugosławii, Szwecji) otrzymując intratne zaproszenia. Kultowy zespół kończy działalność wiosną 1966 roku.

Życiowym, historycznym, artystycznym, także organizacyjnym sukcesem Ptaszyna było prowadzone w latach 1968-78 Studio Jazzowe Polskiego Radia. Uważam, że okres pracy ze Studiem Jazzowym jest dominantą Jego twórczej aktywności, najwybitniejszym osiągnięciem w ponad 60-letniej artystycznej służbie polskiej kulturze. Ptak z orkiestrą koncertował na festiwalach jazzowych w Finlandii, Norwegii, Szwecji, Niemczech, na Węgrzech. Studio nagrało 187 utworów dla Polskiego Radia wydanych na pięciu albumach. Wymienię tylko dwa: Jan Ptaszyn Wróblewski Studio Jazzowe PR „Sprzedawcy glonów„, czy współcześnie wydany album przez Polskie Radio: Jan Ptaszyn Wróblewski Studio Jazzowe PR 1969-78. Studio Jazzowe PR było wówczas najbardziej kreatywną, eksperymentalną, progresywną orkiestrą jazzową na świecie. Profil artystyczny Studia Jazzowego nawiązuje do tradycji poszukujących profilu stylistycznego, progresywnych big-bandów Stana Kentona, Gila Evansa czy Olivera Nelsona. Studio pod względem modus operandi nie miało stałego składu muzyków, co w istocie było wartością dodaną. Zróżnicowany repertuar był konsekwencją polityki Ptaka, który zamawiał utwory uznanych kompozytorów czy gwiazd polskiego jazzu jak: Tomasz Stańko, Jerzy Milian, Andrzej Trzaskowski, Zbigniew Seifert, Zbigniew Namysłowski, Jan Jarczyk. Studio Jazzowe Polskiego Radia w latach 70-tych było flagową orkiestrą, jakościowym znakiem polskiego jazzu, który święcił artystyczne triumfy. Brak rutyny orkiestry implikowało kreatywność, rozmaitość artystycznych, zróżnicowanych fakturalnie wizji muzyki, wielość barw, form, pomysłów, co nie miało sobie równych w całym ówczesnym świecie wielkich orkiestr jazzowych. Ptaszyn nazywał orkiestrę „swoistym laboratorium sztuki jazzowej” i tak określał swoje artystyczne credo:

Założenie generalne wydaje się tu jasno określone; operowanie big-bandem w możliwie oryginalny i odkrywczy, celem przełamania utartych konwencji, formalnych, a zwłaszcza fakturalnych i brzmieniowych. Nie jest to jednak oryginalność za cenę całkowitych wyrzeczeń z przeszłości. Przeciwnie elementy tradycyjne czasem wręcz przeważają (kołysanka z „Rosemary's Baby”), a na ogół są w sposób twórczy asymilowane w modernistyczny kompleks dźwiękowy (np. zastosowanie riffów w Opened Trzaskowskiego, Ma-Ha-Na Stańki, ellingtonowskie brzmienia w Balladzie choreograficznej Wróblewskiego). (https://swarzedz24.pl/koncert-jana-ptaszyna-wroblewskiego-5-listopada-w-zalasewie/ [dostęp: 01.02.2023 r.]).

Studio Jazzowe Ptaka było w światowej awangardzie i definiowało wówczas kierunek rozwój muzyki jazzowej. Mecenat państwa polskiego, instytucjonalna i organizacyjna opieka w ramach Polskiego Radia dla Studia Jazzowego była ogromnym wsparciem, co w dzisiejszych czasach wydaje się być mrzonką.

Światowy sukces epokowego projektu Studia Jazzowego Ptaka implikował zaproszeniem i współpracą Artysty w roli kompozytora, aranżera, dyrygenta i solisty z orkiestrą flamandzkiego Radia w Brukseli – BRT Orchestra. Nadmienię tutaj liczne koncerty Ptaszyna z orkiestrą na festiwalach europejskich m.in. razem z Benny'm Bailey'em czy Nathan'em Davisem. Kooperacja z orkiestrą brukselskiego radia trwała do początku lat 80-tych.

Od 60-ciu lat Jan Ptaszyn Wróblewski jest ostoją i symbolem polskiego jazzu, wzorcem niczym metr w Sevres pod Paryżem. Jego saksofonowe jazzowe frazy, wpadają w serca fanów, bo cechuje je miłość do muzyki jazzowej, którą skutecznie potrafi zarazić rzesze słuchaczy. Ptak jest niedoścignionym propagatorem jazzu w Polsce. Jego sarkastyczne, hiperinteligentne, „cięte„ poczucie humoru, swada z jaką opowiada o muzyce stanowią niedościgniony wzorzec, wprawiając w kompleksy całe rzesze muzycznych dziennikarzy. Osobowość i poczucie humoru Ptaka pozwoliło wykreować radosny, uśmiechnięty, dowcipny, przystępny, muzyczny świat zespołu: Stowarzyszenia Popierania Prawdziwej Twórczości „Chałturnik”, w którym Ptak dowcipnie parodiował popularne przeboje jak El Condor Passa, Melody of Love, What's New Pussycat, które według Ptaka na taką popularność nie zasługiwały. Żartobliwe, ironiczne, z dystansem aranżacje przyniosły zespołowi ogromną popularność i pokazywały „Sunny Side of the Street" jazzu.

Do repertuaru włączył Ptak także muzykę klasyczną, standardy jazzowe, przeboje światowe, kompozycje własne, a całość nasycona humorem, muzycznymi gagami wywoływała absolutny zachwyt publiczności. Zespół towarzyszył także wokalistom. W „Chałturnik„ zagrał setki koncertów – precyzyjniej dookreślając jazzowych performance'ów, muzycznych show – w Polsce, ZSRR i Szwecji wszędzie wzbudzając entuzjazm publiczności. „Chałturnik” działał brzmi? To My, zapisały się uśmiechniętymi zgłoskami w polskiej kulturze. Wysublimowane, czasem sarkastyczne poczucie humoru Ptaszyna odzwierciedla się także w zabawnych tytułach Jego kompozycji: Mól koński pałaszował gnat, nucąc przy tym bardzo cicho, Jan Szpargatoł Mahawiśnia (od John McLauglin Mahavishnu), Tryb życia hulaszczy wśród skurczvy nadnerczy, Blues z drobiu, Strzeż się szczeżui, czy Niegdysiejszyk, Ptakówka, Ventilissimus.
W tym miejscu pozwolę sobie zacytować przypadkowo znalezioną w sieci opinię słuchacza koncertu kwartetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego w Zalasewie z dnia 5 listopada 2017 roku.

Jedyny zarzut, to taki, że koncert mógłby być dłuższy. No ale, jak powiedział Mistrz, lokalne Towarzystwo Ornitologiczne nie pozwoliłoby na to, bo byłoby to męczenie ptactwa. (https://www.kupbilecik.pl/baza/3243 /Jan+Ptaszyn+Wr%C3%B3blewski+Quartet/ [dostęp: 01.02.2023 r.]).

W latach 90-tych miałem zaszczyt zapraszać i wspólnie muzykować z Mistrzem Janem, jako gościem specjalnym, w moim Kwartecie. Był to dla mnie czas nauki, zdobywania doświadczeń, uczenia się od Maestro komunikacji z publicznością, słuchania Jego barwnych gawęd i opowieści. Była to przyjemność, wielki honor obcowania i kreowania muzycznej rozmowy jazzowymi frazami z Janem Wróblewskim w trakcie koncertów.

Kontynuując wątek popularyzacji jazzu przez Maestro nie można pominąć Jego działalności jako dziennikarza muzycznego. Mam na myśli cotygodniowe audycje „Trzy kwadranse jazzu" w IlI Programie Polskiego Radia, które prowadzi od 1970 roku po dzień dzisiejszy. W tym miejscu pozwolę sobie na emocjonalny komentarz. Otóż jako młody 17-letni młodzieniec, zafascynowany wolnością w jazzie, improwizacją, kreowaniem tu i teraz muzyki, w każdy poniedziałek o godz. 22.15 zasiadałem przed odbiornikiem radiowym w latach 70-tych z notesem i zaczarowany słuchałem audycji: Trzy kwadranse jazzu – mówi Jan Ptaszyn Wróblewski. Notowałem nazwiska gigantów jazzu, które prezentował Ptak: Milesa Davisa, Johna Coltrane'a, Gila Evansa, Keitha Jarretta i wielu innych.

To Ptak, wprowadzał mnie z tajemniczy wtedy – dla młodego człowieka – magiczny światjazzu. Chciałbym za ten dar Ptaku, serdecznie podziękować.

Audycje Trzy kwadranse jazzu Ptaszyna stały się wzorem jazzowej audycji muzycznej prowadzonej z erudycją, kompetentną wiedzą, swadą, doświadczeniem połączonym z niebywałym darem opowiadania, Jemu tylko danym „ptakowym" poczuciem humoru. Szczególnie chcę podkreślić jakość i piękno języka polskiego Ptaszyna, co w dzisiejszych czasach nie jest niestety standardem. Myślę, że epokowym osiągnięciem Ptaka, oprócz muzycznej maestrii jako saksofonisty, kompozytora, aranżera jest Jego rola jako dziennikarza, krytyka, popularyzatora Jazzu w Polsce. Jest to wybitny wkład w rozwój Polskiej Kultury.

Wybitne zasługi Ptaka w obszarze kompozycji zapisują się złotymi nutami w partyturach. Nie będę wspominał setkach kompozycji jazzowych na comba jazzowe, licznych przebojów muzyki popularnej wpisujących się w pamięć słuchaczy jak choćby: Kolega Maj, Ulice wielkich miast, żyj kolorowo, Zielono mi. Mam na myśli pionierski proces syntetyzowaniajazzu z muzyką artystyczną. W tym twórczym procesie – w tamtych czasach obszarze Sztuki – Ptaszyn był prekursorem. Perły tego procesu twórczego to kompozycje: Wariant warszawski na orkiestrą symfoniczną i kwartet jazzowy, Maestoso Cambiato na orkiestrę i saksofon barytonowy, orkiestrowe Czytanki muzyczne, G-man na klarnet i orkiestrę kameralną, Altissimonica na saksofon i wielką orkiestrę symfoniczną, czy koncert na saksofon tenorowy i orkiestrę Coexistence, a także orkiestrowy Krzysztof Komeda Talking to The Band. W przeogromnym dorobku Ptaszyna są także setki aranżacji dla Poznańskiej Piętnastki Radiowej, Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji, Orkiestry Studia 5-1, big-bandu Andrzeja Trzaskowskiego, czy Grand Standard Orchestra.

Jan Ptaszyn Wróblewski dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi jazzmanami, zaszczepiając w nich jazzową pasję. Przez te wszystkie lata wypromował, w prowadzonych przez siebie zespołach, całą rzeszę jazzmanów – dziś gwiazd polskiego jazzu (Jacek i Wojtek Niedziela, Marcin Jahr, Robert Majewski, Bogdan Hołownia, Kuba Stankiewicz, Dariusz Oleszkiewicz).

Tytuł doktora honoris causa uczelnia nadaje osobom szczególnie zasłużonym w konkretnym obszarze osiągnięć i działań artystycznych. Rekomendując osobę Jana Ptaszyna Wróblewskiego Wysokiemu Senatowi Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku pragnę ze szczególną mocą podkreślić absolutnie wyjątkowe, epokowe zasługi dla polskiej kultury. Ta wielowątkowa, ponad 60-letnia, pełna pasji i miłości do muzyki działalność jako kompozytora, aranżera, saksofonisty, dziennikarza muzycznego, edukatora, nieocenionego popularyzatora jazzu w Polsce, nie ma sobie równych. Artysta koncertował w większości europejskich krajów, Stanach Zjednoczonych i Indiach, mając w dorobku ponad 1000 zagranych koncertów.

Szanowny Doktor jest wybitną osobowością polskiej kultury, zachowując jednocześnie dystans do samego siebie, darzący miłością i zawodowym wsparciem młodych muzyków, emanujący głębokim humanizmem, zawsze empatyczny, otwarty i pomocny drugiemu człowiekowi. Za swoją działalność otrzymał Jan Ptaszyn Wróblewski Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Złotego Fryderyka 2006, Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis", Nagrodę honorową Koryfeusz Muzyki Polskiej.

JAN PTASZYN WRÓBLEWSKI to postać wyjątkowa, mająca wielkie zasługi dla kultury polskiej nie tylko jako muzyk jazzowy, kompozytor, dyrygent, dziennikarz, lecz także jako aktywny obywatel, któremu na sercu leży jakość i dobro polskiej kultury, o którą tak od kilkudziesięciu lat walczy i współtworzy.

Kończąc słowa laudacji pragnę życzyć Szanownemu Doktorowi nieustającej siły twórczej, uwielbienia fanów i dobrego zdrowia. 

 

prof. dr hab. Leszek Kułakowski

 

 

PROF. DR WŁODZIMIERZ NAHORNY

 

LAUDACJA

Włodzimierz Nahorny – kompozytor, aranżer, klarnecista, flecista, saksofonista, pianista improwizujący. Osobowość artystyczna, której opisanie nie poddaje się słowom. Otrzymując zaszczytne zaproszenie do sporządzenia laudacji na temat tej niezwykłej postaci – Ikony polskiego jazzu, stanąłem wobec zadania wielce trudnego.

Myśli moje powędrowały do lat mojego dzieciństwa. Jako uczeń VI klasy Państwowej Podstawowej Szkoły Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Gdańsku, obok głównego instrumentu, jakim był fortepian, musiałem zdecydować się również na instrument poboczny. Wybór padł na klarnet, którego dźwięk zawsze mnie zachwycał – szczególnie w arii Cavaradossiego, którą śpiewał mój ojciec Jan w przedstawieniach Toski Giacomo Pucciniego na scenie Opery Bałtyckiej. Dostałem się do klasy profesora Kazimierza Wójcika – cenionego klarnecisty Orkiestry Wojskowej. Nie byłoby w tym może nic szczególnego, gdyby nie fakt, że nazwisko Nahorny często padało podczas moich lekcji. Właśnie tu po raz pierwszy usłyszałem o tym wybitnym, młodym muzyku. Profesor opowiadał o ciekawych etapach jego życia. Rodzice Włodzimierza mieszkali na Wołyniu.

Na początku 1941 roku, z wiadomych powodów musieli stamtąd uciekać. Znaleźli się w Radzyniu Podlaskim, gdzie 5 listopada 1941 roku przyszedł na świat Włodzimierz. W czasie wojny rodzina Nahornych przenosiła się kilkakrotnie – Łódź, Warszawa i na końcu Kwidzyn. Był rok 1946. W przydzielonym Nahornym domu zastali poniemieckie, cokolwiek brzmieniem przypominające westerny pianino. Instrument już od najmłodszych lat pociągał i interesował chłopca. W tamtych czasach każdy instrument był niezwykle pożądany przez wszelkiego rodzaju szkoły i instytucje kultury. Trzeba było więc stanąć przed specjalną komisją, by umiejętnościami i talentem uzasadnić potrzebę posiadania takiego „zbytku”. Starsza siostra egzamin oblała, za to pięcioletni Włodek wydał się nieprzeciętnym talentem, a jego dalsza muzyczna edukacja stała się warunkiem zachowania przez Nahornych tego właśnie instrumentu. Regularną naukę muzyki rozpoczął w Państwowej Szkole Muzycznej w Kwidzynie. Wprawdzie uczęszczał do klas fortepianu zmieniających się nauczycieli, lecz z dużym zainteresowaniem obserwował próby działającej w szkole orkiestry dętej. To właśnie tu po raz pierwszy spróbował swoich możliwości na saksofonie altowym. Muzyka klasyczna była jednak dominująca w jego kształceniu. Kiedy zdecydował się na kontynuację muzycznej edukacji, rodzice skierowali go w 1955 roku do Liceum Muzycznego w Sopocie. Zdawał na fortepian, lecz nie dostał się. Przyczyną tego był bez wątpienia fakt, że niestety nie miał szczęścia do odpowiednio i metodycznie poprowadzonej w dzieciństwie edukacji pianistycznej. Zaproponowano mu naukę na kierunku instruktorskim. Miał do wyboru kilka instrumentów – m.in. obój i klarnet. Marzeniem jego była nauka gry właśnie na oboju, lecz zabrakło instrumentu do wypożyczenia. Ówczesny dyrektor Liceum – Marian Antoniak zaproponował młodzieńcowi klarnet, o który osobiście się postarał.

Warto zwrócić uwagę na fakt szczególny, który miał miejsce w czasach licealnych – jako piętnastolatek był świadkiem pierwszego polskiego festiwalu jazzowego w Sopocie w sierpniu 1956 roku. Miał wówczas okazję wysłuchać koncertu sekstetu Krzysztofa Komedy z Janem Ptaszynem Wróblewskim na saksofonie. W latach 1958-1959 współpracował z teatrzykiem Bim-Bom i teatrem ToTu.

W sopockim Liceum Muzycznym Włodzimierz Nahorny dostał się do klasy prof. Kazimierza Wójcika. Profesor z nieukrywaną dumą mówił o swoim uczniu z Liceum Muzycznego, a potem studencie Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Sopocie, w której był w latach 1960-64. Otrzymał dyplom klarnecisty. Nigdy jednak nie porzucił fortepianu. Jego wyjątkowy talent pianistyczny odkrył kolega – Jerzy Sulikowski – w tamtych latach student prof. Zbigniewa Śliwińskiego. Nahorny miał kontakty również z innymi pianistami, którzy go inspirowali do nieustannego odkrywania możliwości w zakresie sztuki pianistycznej – byli to: Izolda Suslak, Wojsław Brydak, Maciej Szymański. Ówczesny dziekan Wydziału Instrumentalnego – prof. Władysław Walentynowicz namawiał Go na studia pianistyczne, jednak życie napisało inny scenariusz.

Podczas studiów w sopockiej PWSM, założył własny zespół: kwartet Little Four.

W tym samym roku zaczął występować również z formacją North Coast Combo oraz jako klarnecista z zespołem jazzu tradycyjnego Tra labom ba Jazz Band. Grał także w Orkiestrze Filharmonii Bałtyckiej, a w 1962 roku, jako saksofonista altowy big-bandu Jana Tomaszewskiego, zadebiutował na festiwalu Jazz Jamboree. Późniejsze lata to bliska współpraca z formacjami prowadzonymi przez Andrzeja Trzaskowskiego oraz Andrzeja Kurylewicza. Równocześnie, w prowadzonym przez siebie trio, kreował własną drogę artystyczną w obrębie tzw. awangardy jazzowej. Poszukiwania te owocują w 1964 roku głównymi nagrodami – solową i zespołową – na Festiwalu Jazz nad Odrą.

W 1966 roku, podczas zorganizowanego w Wiedniu przez wybitnego austriackiego pianistę klasycznego Friedricha Guldę Światowego Konkursu Jazzu Nowoczesnego, Nahorny zostaje uhonorowany lI nagrodą solową, którą do dziś bardzo sobie ceni i wspomina, a to za sprawą niezwykłego, mocno działającego na wyobraźnię młodego polskiego muzyka, składu jury: Joe Zavinul, Ron Carter, Cannonball Adderley – to tylko niektórzy z członków tego zacnego grona. Kolejny wielki sukces przyszedł niespełna rok później. Na odbywającym się również w Wiedniu 6. Festiwalu Jazzu Amatorskiego Włodzimierz Nahorny odebrał z rąk samego Duke'a Ellingtona – I nagrodę indywidualną oraz li nagrodę dla swojego tria. Niejeden artysta marzył wtedy o takiej nobilitacji i choć cała historia wydarzyła się dzięki niezwykle szczęśliwemu zbiegowi okoliczności – Ellington akurat koncertował ze swym big-bandem w Wiedniu – dla 26-letniego wówczas Nahornego ten epizod stał się czymś w rodzaju magicznego namaszczenia, artystycznego błogosławieństwa odebranego z rąk bohatera młodzieńczych fascynacji.

Przełom lat 60. i 70. to czas współpracy ze Studiem Jazzowym Polskiego Radia, w którym Nahorny dał się poznać jako niezastąpiony solista-instrumentalista, ale też jako autor frapujących kompozycji oraz niezwykle nowoczesnych i wizjonerskich opracowań aranżacyjnych. Jan Ptaszyn Wróblewski, wieloletni szef big-bandu SJPR, współpracę z Włodzimierzem Nahornym wspomina tymi słowami: 

[...] Już wtedy Włodek był postacią wybitną, bez której trudno było sobie wyobrazić nasz jazzowy światek. Złożyło się na to kilka cech skumulowanych w tej jednej – niewielkiej postury – postaci. Po pierwsze Nahorny to muzyk niezwykle utalentowany i wszechstronny. Po drugie,jest artystą nadzwyczaj żywotnym i energicznym – wszędzie Go pełno! Wreszcie po trzecie, był i jest człowiekiem ujmującym i lubianym przez wszystkich...


[...] Włodek miał niezwykłą łatwość pisania – spreparowanie partytury zabierało mu niekiedy jedną tylko noc, ale namówić Go na tę noc... to problem zgoła innej natury. Pewnego razu, gdy nieubłaganie zbliżał się termin koncertu na Jazz Jamboree 1969, wieczorem przed bodaj ostatnią próbą Nahorny zameldował telefonicznie, że właśnie siada do roboty... Następnego dnia rano przyniósł skończoną partyturę przygotowaną na rozbudowany skład orkiestry jazzowej z utworem, który – dla podkreślenia swojej męki twórczej – zatytułował Boleść. Niedługo potem kompozycja ta otrzymała drugą nagrodę na niezwykle prestiżowym konkursie kompozytorskim im. Krzysztofa Komedy... [...]

 

Nakreślając drogę artystyczną i przeogromne sukcesy na estradach polskich oraz zagranicznych, nie chcę tu opisywać chronologicznie i szczegółowo jego całej przebogatej kariery. Informacje te znajdziemy w licznych publikacjach, encyklopediach, leksykonach, bookletach niezliczonej ilości płyt.

Doszedłem do wniosku, że najlepszym dopełnieniem laudacji będą wypowiedzi wybitnych osobowości świata estrady i jazzu, które blisko współpracowały i współpracują z Włodzimierzem Nahornym. Ich bowiem wypowiedzi zapisane specjalnie na okazję uroczystości wręczenia tytułu Doktora Honoris Causa – są autentyczne i dopełniają obraz artysty, wspaniałego człowieka – JEGO PORTRETU – czego nie sposób znaleźć w żadnych źródłach.


Lora Szafran (wybitna wokalistka jazzowa)

Pod koniec lat 90. spotkałam przy Placu Bankowym w Warszawie, całkiem przez przypadek, Włodzimierza Nahornego. Podeszłam, przedstawiłam się i po krótkiej wymianie zdań – mówiłam, że znam i uwielbiam Jego kompozycje – oświadczyłam, że bardzo bym chciała śpiewać Jego piosenki. W ten sposób powstała idea albumu „Śpiewnik Nahornego” (2003). Jako człowiek, Włodzimierz Nahorny jest niezwykle skromny. Ciepły, wrażliwy, delikatny i pogodny. Bardzo lubię też Jego poczucie humoru. Poza tym jest świetnym kumplem. Kiedy przestał grać na swoim saksofonie, podarował go biednemu muzykowi, którego nie było stać na instrument.
Jako muzyk i kompozytor jest oczywiście jazzmanem. Jednak Jego kompozycje dalece wykraczają poza idiom samego jazzu. Zdecydowanie posiada swój własny styl. Nikogo nie naśladuje. Osobiście słyszę w Nim dużo muzyki klasycznej, z silnymi wpływami typowo polskich akcentów. Ale co najważniejsze.jest szczególnie uwrażliwiony na słowo, które potrafi wpleść w przepiękne melodie. Uwielbiam śpiewać Nahornego!


Janusz Szrom (znakomity wokalista jazzowy)

Włodzimierz Nahorny przygarnął mnie pod swoje skrzydła w połowie lat 90. To właśnie u Jego boku miałem szansę poznać prawdziwy smak profesjonalnej sceny jazzowej. Wiem, że w tamtych czasach jeszcze wiele musiałem się nauczyć, szczególnie w zakresie interpretacji piosenek w języku polskim. Nahorny, jako człowiek na tym punkcie szczególnie wrażliwy, wykazywał się wobec mnie ogromną cierpliwością i zrozumieniem. Swoją postawą zawsze potrafił zapewnić niezwykły komfort, który pozwalał mi na zdobywanie kolejnych „sprawności”, a wszystko to w otoczeniu prawdziwego ciepła i zrozumienia. W ten sposób powstały albumy „Cicho, cicho pastuszkowie” (2007) oraz „Pogadaj ze mną” (2008). Ten drugi osiągnął status Złotej Płyty. Nie sposób przecenić tego, ile ofiarował mi los, stawiając na mej drodze Mistrza takiego formatu jak On. To właśnie dzięki Włodzimierzowi Nahornemu zrozumiałem.jak wielka siła drzemie w ludzkim talencie i w prawdziwie niestrudzonej pracy. Obserwacja Jego kompozytorskiego kunsztu podczas pracy nad kolejnymi wspólnymi projektami muzycznymi uświadomiła mi coś niezwykle ważnego: potęgę związku słowa z dźwiękiem. U Włodzimierza Nahornego drzemie ona w silnej budowie motywicznej jego przepięknych melodii. Dziś, kiedy myślę „polska piosenka”, słyszę w głowie melodie Włodzimierza Nahornego.


Dorota Miśkiewicz (wokalistka estradowa, skrzypaczka, kompozytorka, autorka tekstów)
Kiedy jeszcze byłam studentką skrzypiec w ówczesnej Akademii Muzycznej w Warszawie, zadzwonił do mnie Włodzimierz Nahorny z propozycją zaśpiewania dwóch pastorałek na Jego płycie – „Kolędy na Cały Rok”. To było nasze pierwsze spotkanie (1995 rok). Można powiedzieć, że właśnie Włodzimierz Nahorny sprawił, że ze skrzypaczki stałam się wokalistką. On jako pierwszy chciał ze mną także współpracować na stałe, zapraszając mnie do swojego zespołu, z którym nagrywaliśmy kolejne albumy płytowe poświęcone polskim kompozytorom (Nahorny – Szymanowski – „Mity” 1997, Nahorny – Chopin – „Fantazja Polska” 2000, Nahorny – Karłowicz – „Koncert” 2002, Nahorny Sextet „Chopin Genius Loci” 2010). Nie sposób zliczyć koncertów, które razem zagraliśmy w pięknych, prestiżowych salach, na ważnych festiwalach – nie tylko w Polsce, ale i we Włoszech, Francji, Belgii, Czechach, Niemczech, Szwecji, Szkocji, Słowenii, Rosji, na Węgrzech, Ukrainie, Litwie, a także w Chinach i Algierii. To była dla mnie prawdziwa szkoła życia koncertowego, szkoła jazzu i improwizacji. Byłam pod wrażeniem otwartości Włodzimierza Nahornego na różne gatunki jazzu oraz na łączenie ich z muzyką poważną. Jego podejście do poszukiwania inspiracji u Karola Szymanowskiego, Fryderyka Chopina, Mieczysława Karłowicza, czy Romana Maciejewskiego, sposób wplatania ich muzycznych motywów we własną twórczość, był dla mnie odkrywczy. Jego aranżacje nie polegały tylko na zmianie harmonii i charakteru utworu – to były zupełnie nowe pomysły, często zabawa krótkimi motywami, czasem tworzenie własnych melodii na bazie oryginalnych akordów, czasem cytowanie oryginału. Nahorny nie bał się eksperymentów. Pamiętam.jak stworzył określenie „śmietnik” na specyficznie zorganizowane improwizacje w stylu free. Miał bardzo konkretną wizję tej improwizacji i długo uczył nas swojego podejścia, musieliśmy sprostać jego pomysłowi. Zostawiał jednak sporo miejsca dla każdego z nas w kwestiach interpretacyjnych. Kiedyś poprosiłam Go o radę, co śpiewać w pewnej trudnej harmonicznie części utworu, w której zaplanowana była moja improwizacja. Odpowiedział: „wszystko jedno, byle pewnie”. Mogę powiedzieć, że u Jego boku uczyłam się improwizacji, śpiewania free, a także śpiewania wysokim rejestrem, którego wcześniej nie używałam, ale właśnie w ten sposób słyszał mnie Włodzimierz w kontekście swoich muzycznych aranżacji.

 

O Włodzimierzu Nahornym mówi się, że jest lirykiem fortepianu, kompozytorem o niespotykanym talencie do melodii. Pamiętajmy, że jest On również muzykiem o gruntownym wykształceniu i niezwykle otwartej osobowości. Podczas naszych koncertów grał Szymanowskiego czy Chopina w oryginale, za chwilę grał free jazz, potem dotykał jazzu tradycyjnego, żeby przejść do arcytrudnych zestawień akordowych, po których poruszał się z łatwością, a na koniec wzruszał wszystkich balladą. Nie sposób przejść obojętnie wobec Jego talentu, któremu towarzyszy skromna, ciepła i bezkonfliktowa osobowość. Zawsze czułam Jego wsparcie, a przypomnę, że gdy zaczynałam z Nim grać, byłam początkującą i potrzebującą tego wsparcia wokalistką. Zawsze czułam, że ceni muzyków, z którymi gra, generalnie lubi ludzi i kocha muzykę, słucha jej z niesłabnącym entuzjazmem. Ma w sobie magnetyzm. Jest kochany przez publiczność i muzyków. Nie bez powodu zawsze zdrabniamy Jego imię.

 

Janusz Strobel (gitarzysta jazzowy i kompozytor)
Mówienie o Włodzimierzu Nahornym to zadanie zaszczytne, ale niełatwe. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że o tym Artyście powiedziano już wszystko, używając przy tym słów adekwatnych do Jego talentu, wrażliwości, sposobu rozumienia muzyki. Zasłużenie używa się w Jego kontekście słów: wybitny, wszechstronnie uzdolniony, artystycznie konsekwentny. To jeden z tych nielicznych, o których już za życia można powiedzieć – legenda. Mógłbym powielać słowa najwyższego uznania pod Jego adresem, lecz chętniej podzielę się tym,jaki wpływ wywarł na mnie. Obaj wywodzimy się ze środowiska gdańskiego, znamy się od początku lat 60. Od najmłodszych lat byłem pod dużym wpływem Jego osobowości artystycznej. W późniejszym czasie nasze muzyczne drogi przecinały się po wielokroć. We współpracy był nienachalnym mentorem, swoistym drogowskazem. Szczodry w dzieleniu się wiedzą i doświadczeniem. Powściągliwy, łagodnie uszczypliwy, ale zawsze życzliwie podchodzący do wartościowych działań artystycznych. Zawsze mamy o czym rozmawiać, mamy także o czym milczeć. Podobnie czujemy muzykę, ale – co być może ważniejsze – podobnie odczuwamy ciszę.

 

Piotr Biskupski (perkusista jazzowy)
Spotkać Włodzimierza Nahornego na swojej muzycznej drodze zawodowej to jak dać się porwać prądowi rzeki, której biegu za najbliższym zakrętem nie widać. Bezpieczniej byłoby dobić już do widocznej przystani z drugiej jednak to co nieznane wydaje się tak frapujące, że nie sposób się oprzeć chęci zaryzykowania. Włodzimierz – artysta wciąż zaskakujący, lubiący rozwiązania niezbyt konwencjonalne. Wyobraźnia, kreatywność przejmująca radość z muzykowania to cechy tak charakterystyczne dla tego wybitnego Artysty. Poeta barw, kolorów, nastrojów. Swym szelmowskim uśmiechem zaprasza do wspólnego spaceru po ścieżkach wyobraźni, które usłane paletą dźwięków pozwalają delektować się muzyką, przekazywaniem emocji, znajdowaniem sensu naszej profesji. Włodku, dziękuję, że od tylu lat udaje się nam wspólnie kroczyć w świecie dźwięków, wrażliwości i przyjaźni – to dla mnie wielki zaszczyt!

 

Mariusz Bogdanowicz (kontrabasista jazzowy, kompozytor i aranżer)
Tuż po studiach dostał propozycję grania na zastępstwie w Dziekance w Warszawie. Wtedy grały tam zespoły jazzowe. Część ludzi tańczyła, część słuchała. Muzycy musieli zadowolić jednych i drugich. Niezłe wyzwanie. Jak sam mówi – „przyjechałem na zastępstwo i zostałem do dziś”. Posypały się propozycje, koncerty nagrania i w ciągu kilku miesięcy o Włodzimierzu Nahornym wiedzieli wszyscy!
W czasie naszych podróży dużo razem zwiedzaliśmy. Były wspaniałe, wielogodzinne nasze, tylko we dwójkę, piesze wycieczki po Rzymie, Edynburgu, Szanghaju, Sankt Petersburgu, Moskwie, Paryżu, Sztokholmie, Pradze, Budapeszcie, Sofii, Bukareszcie i Sarajewie. Oczywiście w ich trakcie cały czas gadaliśmy, wykłady trwały.


No i wreszcie trio. Gramy razem nieprzerwanie ponad trzydzieści lat. Jesteśmy najdłużej istniejącym w tym samym składzie zespołem w historii polskiego jazzu!
Nagraliśmy w trio trzy płyty, oprócz wspomnianej już Dolce far niente... i nic więcej, jest Hope, z 2014 r. i ostatnia, Ballad Book – Okruchy dzieciństwa, z 2018 r. (wszystkie wydane przez mój Confiteor).
Pochwalę się, że trochę musiałem Włodka namawiać do nagrania płyty z samymi balladami. „Będzie nudne, nikt nie będzie chciał tego słuchać, musi być czad” - mówił. Nie ugiąłem się. Z czasem, jak zagraliśmy kilka koncertów wyłącznie z programem z płyty, Władzio przyznał mi rację.

 

Irena Santor (I Dama polskiej estrady, Doktor Honoris Causa Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi)
Dostąpiłam zaszczytu otrzymania tytułu Doktora Honoris Causa Akademii Muzycznej w Łodzi – było to wydarzenie wyjątkowe i najważniejsze w moim życiu, bowiem otrzymałam je jako pierwsza z muzyków Polskiej Estrady. Włodek był moim laudatorem i wygłosił przepiękne słowa, które do dnia dzisiejszego wspominam. Jestem szczęśliwa, że gdańska Akademia Muzyczna w ten wyjątkowy sposób docenia kongenialnego artystę świata jazzu i estrady.

W muzyce, którą pisze Nahorny znajdujemy ogrom serdeczności, obłoki ciepłych refleksji i wspomnień. Tworzy On muzykę, która jest wyrazem, nastrojem, przesłaniem duchowym. Łączy się z tym, co bym nazwała słowiańskością, jakże mi bliską. Nie tylko ja jestem tego zdania. Włodzimierz Nahorny jest powszechnie uważany za najbardziej słowiańskiego spośród wszystkich polskich jazzmanów. W jednej ze swych recenzji Piotr Iwicki napisał – „Nahorny to Chopin jazzu". To on jest autorem tego arcytrafnego określenia.

Jego piosenki, szczególnie te, które dla mnie pisał są tego potwierdzeniem. Emanują z nich szeroko pojęta duchowość, wyobraźnia, potrzeba wyrażania duszy. Miałam szczęście spotkać człowieka, który z ducha i korzeni jest Słowianinem, tak jak ja Słowianką. W tym tkwi potęga wyrazu artystycznego, harmonii – przetwarzanych na każdy rodzaj muzyki. Szczególnie ciepło wspominam piosenkę, którą napisał dla mnie do słów Wojtka Młynarskiego Wiosna w Karolinie. Dla mnie NAHORNY=MUZYKA. Pan Bóg obdarzył Go wrażliwością – jest tchnięty niezwykłym duchem. Uwielbiam Go i cenię...

 

Konkluzja
Nie spodziewałem się, że nazwisko Włodzimierza Nahornego tak głęboko zapisze się w mojej pamięci od czasów młodości i w przyszłości zaowocuje osobistym, niezwykle serdecznym kontaktem.jakże dla mnie zaszczytnym i znaczącym. Nigdy nie spodziewałbym się, że dane mi będzie czuwać i towarzyszyć Mu jako vice-przewodniczącemu Sekcji Sztuki Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów przy staraniu o uzyskanie tytułu profesora sztuk muzycznych. Miałem zaszczyt być Jego superrecenzentem.

Wracając do lat szkolnych – o czym wspomniałem na wstępie, chciałbym podkreślić, że od czasu opowieści prof. Wójcika o jego wybitnym uczniu zawsze reagowałem na to nazwisko, które pojawiało się na antenie radiowej, plakatach koncertowych, czy w relacjach prasowych. W 1972 roku po raz pierwszy usłyszałem ponadczasowy przebój Włodzimierza Nahornego Jej portret. Kompozycja ta miała swoją premierę rok wcześniej na autorskiej płycie Mistrza pod tym samym tytułem. W owym czasie był to utwór instrumentalny. Kiedy wybitny poeta polskiej piosenki Jonasz Kofta dopisał do melodii słowa – stała się piosenką, której popularność nie gaśnie od ponad pięćdziesięciu lat. Jaki był początek powstania tej piosenki wyjaśnia sam Włodzimierz Nahorny:

 

Jonasz Kofta zwierzał się żonie, że ma za zadanie napisanie tekstu, a nie ma pomysłu, jak się do tego zabrać. Mówił, że zna tytuł utworu, ale nie zna dziewczyny, o której ma pisać, a o której opowiadał mu kompozytor. Wtedy żona spytała: *A czy ty cokolwiek wiesz o mnie? Jaka naprawdę jestem?*

 

Swoją premierę piosenka miała na festiwalu w Opolu w 1972 roku – śpiewał Bogusław Mec, a utwór otrzymał Nagrodę Ministerstwa Kultury i Sztuki.

W swoich słowach laudacji starałem się namalować JEGO PORTRET – prof. dr. Włodzimierza Nahornego, zwracając się z prośbą o znalezienie najpiękniejszych barw do jego namalowania u artystów bliskich sercu Bohatera dzisiejszego Święta. Kwintesencją podsumowania niechaj będzie wypowiedź prof. Mariusza Bogdanowicza:

„Jest bardzo prosta przyczyna dlaczego gramy razem tak długo. Nasze granie ciągle się rozwija, ciągle odkrywamy nowe przestrzenie. Cały czas idziemy coraz dalej i nasza, mogę chyba tak powiedzieć, muzyka staje się coraz głębsza. To się nigdy nie nudzi. To jest chodzenie po nieudeptanym śniegu!" 

 

prof. dr hab. Piotr Kusiewicz